sobota, 30 września 2017

THE COFFEE BOOK TAG


Wczoraj wszyscy kawosze obchodzili swoje święto, a mianowicie Dzień Kawy. Jako że ja kawę pić uwielbiam, nie mogłam sobie odmówić zrobienia tagu jej poświęconemu. Wypatrzyłam go u Anity z vloga Bookreviews by Anita, z tymże nieco go zmodyfikowałam pytania pod własny gust. Dodatkowo, aby utrudnić sobie zabawę, przy odpowiadaniu na pytania postanowiłam opierać się wyłącznie na książkach przeczytanych w tym roku.

  1. Kawa Czarna – książka, w którą nie mogłam się wkręcić.


Jest to książka, którą przeczytałam stosunkowo niedawno, a mianowicie „Alicja w Krainie Czarów”. Jak dla mnie to totalnie surrealistyczna opowieść, bez większego ładu i składu. Być może jestem już za stara na nią za stara, ale kompletnie nie mogłam się wkręcić w tę historię.

  1. Piernikowa Mocca – książka, która staje się bardziej popularna w okresie świątecznym.


Nie będę oryginalna i wymienię „Opowieść Wigilijną” Charlesa Dickensa. Niewielka objętościowo, ale za to wielka treścią. Jej akcja toczy się w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Książka w niezwykle mądry sposób pokazuje, do czego może doprowadzić zapatrzenie się w pieniądz oraz że nigdy nie jest za późno na zmiany, a w święta nikt nie powinien być sam.
  1. Gorąca Czekolada – ulubiona książka z dzieciństwa.


Zdecydowanie „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren – moja ukochana, najulubieńsza książka z lat dziecięcych. Ciepła jak czekolada pita wieczorami przy kominku. Jako dziecko czytałam ją wiele razy, a i teraz lubię do niej wracać. Jedna z tych książek, które nigdy mi się nie znudzą.

  1. Podwójne Espresso – książka trzymająca w napięciu od początku do końca.


Jest nią „Cokolwiek uczyniliście” P.M. Nowaka. Trzyma w napięciu od pierwszych stron do samego końca. Kontrowersyjna w treści (bo też i poruszany w niej temat jest problematyczny i wzbudza wiele emocji), jednakże w sposób możliwy do „strawienia”. Nie podjudza do nienawiści. Zakończenie mocno mnie zaskoczyło, a to rzadka u mnie sytuacja jeśli chodzi o czytanie kryminałów.

  1. Starbucks – książka, którą widzisz wszędzie.


Ostatnio jest nią „To” Stephena Kinga. Za sprawą filmowej ekranizacji oraz nowego (ponoć lepszego) wydania jest niemalże wszędzie. Kiedyś chciałam przeczytać tę pozycję, ale jak ciągle będzie mi dosłownie wyskakiwać z lodówki, to chyba sobie odpuszczę. Taki już ze mnie dziwny czytelnik, że im bardziej jakaś książka jest reklamowana, to tym bardziej się do niej zniechęcam.

  1. Latte – ulubiona lekka książka.


Mogłabym tu wymienić każdą książkę z serii „Off Campus” Elle Kennedy. Fajnie się je czyta, a w treści nie są wymagające. Idealne na odstresowanie się czy zresetowanie po poważniejszej literaturze. Nie unikają trudnych tematów (jak przemoc czy alkoholizm w rodzinie), ale są ode podane w lekki, ale nie naiwny sposób.

  1. Ups, bezkofeinowa – książka, po której spodziewałam się czegoś więcej.


Spodziewałam czegoś więcej po „Rewersie” Remigiusza Mroza, Joanny Opiat – Bojarskiej, Roberta Małeckiego i innych jeszcze autorów. Jest to zbiór kryminalnych opowiadań, którego założeniem miało być to, że najważniejszym bohaterem każdego z nich jest dane miasto. Miało być, ponieważ mało które opowiadanie to założenie zrealizowało. Dodatkowo zbiór ten ma bardzo nierówny poziom, są w nim jedynie 3 opowiadania, o których mogłabym powiedzieć, że przypadły mi do gustu. Na całą książkę jest to zdecydowanie zbyt mało.


  1. Cappuccino – książka, która była zarówno słodka, jak i gorzka, ale ostatecznie przypadła mi do gustu.


„Gwiezdny pył” Neila Gaiman'a – najpierw, w czasie lektury i tuż po niej, byłam nią rozczarowana i czegoś mi w niej brakowało. Jednak z czasem, im więcej o niej rozmyślałam, dostrzegałam w niej coraz więcej plusów. Ostatecznie mogę powiedzieć, że może nie jest to arcydzieło, ale mi się podoba.




To by było na tyle. Mam nadzieję, że tag Wam się spodobał. Jeżeli macie ochotę, to zachęcam do zrobienia go we własnym zakresie. Do zobaczenia przy następnym wpisie!

piątek, 29 września 2017

„LALKA” – o tym, jak różnorodna może by treść jednej książki

Autor: Bolesław Prus
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2015
Ilość stron 860


Pierwszy odcinek "Lalki", jaki 130 lat temu ukazał się w "Kurierze Codziennym".


Bywają wielkie zbrodnie na świecie, 
ale chyba największą jest zabić miłość”





29 września 1887 r. (a więc równe 130 lat temu) w „Kurierze Codziennym” ukazał się pierwszy odcinek „Lalki” Bolesława Prusa. Odnoszę wrażenie, że stosunkowo niewiele osób wie, że powieść ta była początkowo wydawana w odcinkach w czasopiśmie, a dopiero z czasem ukazała się w formie książkowej. Tak więc dzisiejszy dzień możemy uznać za swego rodzaju kolejną rocznicę „narodzin” tej powieści.

Lalka” jest książką monumentalną, wyjątkową, choć przez wielu niedocenianą. Nie bez znaczenia jest to, że sporą cegiełkę dołożyło umieszczenie jej w kanonie lektur szkolnych, kiedy to uczniowie wraz z nauczycielami nie dysponują tak dużą ilością czasu, aby w pełni móc się nad nią pochylić nad jej obszerną przecież treści. Z konieczności podchodzą przez to do niej podchodzić wybiórczo, co z kolei prowadzi do jej powierzchownego zrozumienia.

Powieść ta początkowo miała nosić zupełnie inny tytuł, a mianowicie „Trzy pokolenia”. Odwoływać miał się do trzech pokoleń, których poglądy i zachowania były reprezentowane przez Rzeckiego (pokolenie romantyków, dawnych idealistów), Wokulskiego (tzw. pokolenie przejściowe pomiędzy romantyzmem a pozytywizmem) oraz Ochockiego (pokolenie pozytywistów, entuzjastów nauki). Sam Bolesław Prus twierdził, że tytuł „Lalka” był w zasadzie przypadkowy i odnosił się      m. in. do przeczytanej przez niego notatki o procesie młodej kobiety oskarżonej o kradzież lalki, która ostatecznie została oczyszczona z zarzutów (historia ta znalazła potem swoje odzwierciedlenie w książce). Notatka ta miała podsunąć autorowi ostateczny zarys powieści, dlatego też zdecydował się on na taki tytuł, który nawiązywałby do tamtego procesu. Ja osobiście uważam, że tytuł można odnieść także do dwójki głównych bohaterów: Izabeli Łęckiej i Stanisława Wokulskiego, aczkolwiek nie było to zapewne zamierzeniem autora. Łęcka jest dla mnie typową lalką, nie mającą własnego zdania, dla której liczy się tylko wygoda oraz to, aby odpowiednio pokazać się w towarzystwie. Nie ma w niej żadnych głębszych uczuć, w czym jest podobna do tej zabawki. Natomiast Wokulski przez bardzo długi czas pozostaje bezwolny wobec niej, daje jej się manipulować i prowadzić, tak jak dziewczynki prowadzą swoje lalki.

Stanisław Wokulski w sumie nigdy nie został w pełni zaakceptowany przez jakąkolwiek społeczność. Środowisko kupców odrzucało go, ponieważ chciał wejść w towarzystwo szlacheckie. Uważali, że pcha się na tzw. salony, a nimi samymi pogardza. Natomiast szlachta nie chciała go wśród siebie, ponieważ uważała że jako kupiec niegodny jest tego, aby bywać wśród nich. Akceptowali jego istnienie jedynie wtedy, gdy czegoś od niego chcieli. Wokulski był człowiekiem dwóch idei, które w nim ciągle się spierały – z jednej strony idealista i romantyk, a z drugiej przedsiębiorczy kupiec, stanowczy w prowadzonych przez siebie interesach (szkoda, że tylko w nich). Przez nieustanne ścieranie się ze sobą tych idei długo nie mógł zaznać spokoju wewnętrznego. Największą wadą Wokulskiego moim zdaniem było to, że kochał Izabelę za bardzo i był bezkrytyczny wobec niej. Przez bardzo długi czas brakowało mu zdrowego rozsądku jeśli chodzi o miłość do tej kobiety. Miewał co prawda swego rodzaju przebłyski, w których zdawał sobie sprawę z tego, że uczucie to go niszczy wewnętrznie, ale i tak potem lgnął do Łęckiej jak przysłowiowa ćma do lampy. Dla mnie postać ta jest doskonałym przykładem na to, aby odejść od toksycznej i niszczącej relacji, dopóki nie jest jeszcze za późno. Czy Wokulskiemu to się udało, tego do końca nie wiemy z uwagi na otwarte zakończenie „Lalki”, ale lubię wierzyć w to, że jednak tak się stało.

Jeżeli chodzi o postać Izabeli Łęckiej, to pierwszym, co mi przychodzi do głowy jest cytat z „Psów” w reżyserii Władysława Pasikowskiego - „(...) bo to zła kobieta była”. W istocie Izabela była złą kobietą, do tego jeszcze niepospolicie głupią, choć sama o sobie myślała jak najlepiej. Trwoniła swoje uczucia na błahostki, bezwartościowe szkiełka. Ludzi stojących niżej od niej uważała za gorszych, którzy zostali powołani do życia jedynie po to, aby uprzyjemnić życie jej samej oraz sfery, do której należała. Liczyły się dla niej ładne suknie, odpowiednie towarzystwo i bywanie w nim. Doskonale ilustruje to m. in. cytat: „Gdyby ktoś ją szczerze zapytał: czym jest świat, a czym ona sama?, niezawodnie odpowiedziałaby, że świat jest zaczarowanym ogrodem, napełnionym czarodziejskimi zamkami, a ona – boginią czy nimfą uwięzioną w formy cielesne. (…) Poza tym czarodziejskim był jeszcze inny świat – zwyczajny. (…) I mówiła sobie, że tamten świat, choć niższy, jest ładny (…). Stamtąd pochodzi jej wierny Mikołaj i Anusia, tam robią rzeźbione fotele, porcelanę kryształy i firanki, tam rodzą się froterzy, tapicerowie, ogrodnicy i panny szyjące suknie. (…) Zdawało jej się, że cały świat jest dla niej, a ona po to, ażeby się bawić.” Widzimy więc wyraźnie, że Izabela Łęcka była egoistką i egocentryczką, nie liczącą się z uczuciami innych osób. Ważni dla niej byli o tyle, o ile spełniali jej kaprysy i zajmowali odpowiednio wysoką pozycję w towarzystwie. Szczerze cie cierpię tej postaci. Wstyd się przyznać, ale czułam mściwą satysfakcję czytając o tym, jak zakończyły się jej losy.

Moim ulubionym bohaterem „Lalki” jest natomiast Ignacy Rzecki, subiekt w sklepie należącym do Wokulskiego. To dobra i ciepła postać, choć momentami zbyt zapatrzona w przeszłość i trochę naiwna. Prowadził pamiętnik (tzw. Pamiętnik starego subiekta), w którym w interesujący sposób opisywał swoje spostrzeżenia odnośnie Wokulskiego i jego przeszłości – były one cenne dla powieści (jako jedyne źródło dawnych losów Stanisława), momentami urocze, ale też i naiwne. Dotykał w nim również wielu innych kwestii, jak np. początki swojej pracy w sklepie Minclów, procesy polityczne zachodzące w II poł. XIX w. czy też powstanie węgierskie lub ród Bonaparte. Ignacy Rzecki był według mnie podobny do nakręcanych przez siebie zabawek – gdy zabrakło w jego życiu sklepu jako siły napędowej, gdy był spychany w jego życiu na dalszy plan i kontrolowany, po prostu zgasł.

Lalka” zaskakuje swoją wielowątkowością. Utwór ma wiele płaszczyzn, z które odkrywamy w miarę lektury. Bohaterowie są tutaj wyraziście ukazani, nawet ci drugoplanowi. I tak Łęcki (ojciec Izabeli) ukazany jest jako zadufany w sobie arystokrata, Książę jako osoba lubiąca działać wyłącznie cudzymi rękami, zaś Helena Stawska jako ciepła i uczciwa kobieta (całkowite przeciwieństwo Izabeli). Swoistym smaczkiem II planu jest grupa studentów mieszkająca w kamienicy kupionej przez Wokulskiego. Boje, jakie toczyli z baronową Krzeszowską nieraz doprowadzały mnie do wybuchów niekontrolowanego śmiechu. Mogłoby się wydawać, że są psotnymi hultajami, jednak poważnie patrzyli na życie i mieli słuszne moim zdaniem zarzuty do społeczeństwa, w którym przyszło im żyć („Społeczeństwo, jeżeli (…) każe mi się uczyć i zdawać kilkanaście egzaminów, zobowiązało się tym samym, że mi da pracę ubezpieczającą mój byt... Tymczasem albo nie daje mi pracy, albo oszukuje mnie na wynagrodzeniu.”).

Bardzo podobał mi się ciekawy, niezwykle plastyczny opis ówczesnej Warszawy. Czytając dotyczące tego poszczególne fragmenty książki miałam wrażenie, jakbym tam wtedy była (zwłaszcza że znam te okolice „współcześnie”). Do gustu przypadło mi również otwarte zakończenie, z którego wcale nie wynika, jak zakończyły się losy Wokulskiego i możemy się tego jedynie domyślać. Zwolennicy takiej czy innej wersji mogą zinterpretować owo zakończenie wedle własnych domysłów.

Lalkę” Bolesława Prusa poleciłabym przede wszystkim osobom lubiącym ciekawe powieści obyczajowe dziejące się w dawnych czasach, które poruszają także poważne tematy oraz szeroko ukazują opisywaną rzeczywistość. Ja przeczytałam ją już dwukrotnie. Pierwszy raz w szkole (jako lekturę), drugi natomiast pod koniec ubiegłego roku. Po ponownej lekturze doszłam do wniosku, że zupełnie ją inaczej ją odebrałam niż kilkanaście lat wcześniej, choć i wtedy mi się podobała. Jednakże w tamtym czasie nie miałam po prostu czasu, aby poświęcić jej wystarczająco dużo uwagi. Nie zastanawiałam się przez to za bardzo nad jej treścią, choć oczywiście przeczytałam ją w całości. Odebrałam ją wtedy jaką miłą powiastkę obyczajową, która ma monstrualne rozmiary. Dziś ze wstydem biję się w piersi. Dopiero przy ponownym czytaniu zobaczyłam, jak wiele rzeczy i kontekstu mi wtedy umknęło. Z pewnością nie raz sięgnę jeszcze po „Lalkę”. Dla mnie stałą się ona powieścią, do której można wracać niezliczoną ilość razy, a i tak zawsze coś ciekawego się w niej znajdzie – coś, co umknęło uwadze podczas wcześniejszych lektur.|



******
Zdjęcie znalazłam na Facebook'u, na stronie wydarzenia
"Czytamy "Lalkę" od 130 lat!" .



środa, 27 września 2017

„GRIMM CITY. WILK!” - o tym, jak z powodzeniem łączyć krańcowo różne gatunki literackie.


Autor: Jakub Ćwiek
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania: 2016
Ilość stron: 384


(...) to miasto jest jakieś inne, spowite czarnym śniegiem (…).”


Witajcie w Grimm – ponurym mieście spowitym w czerń, gdzie o sprawiedliwość jest niezwykle trudno. To miejsce mroczne, niejednoznaczne, mające własną wielowymiarową historię ukrytą w zakamarkach ulic, kopalniach, niebezpiecznych dzielnicach czy w domach bogaczy. Ludzi uczciwych jest tu jak na lekarstwo. Mamy za to mafijne rody walczące o zyski i wpływy, skorumpowanych przez nie przedstawicieli policji oraz nielicznych sprawiedliwych walczących ze złem i korupcją.

Gdy w mieście pojawia się Nowy Gracz atakujący głównie taksówkarzy, a oficer policji Wolf zostaje znaleziony martwy w wynajmowanym przez siebie mieszkaniu, agent McShane oraz komisarz Evans zostają zmuszeni do tego, aby połączyć swoje siły i złapać owego Gracza. Dołącza do nich Alfie, niedoceniony artysta, który w wyniku niepomyślnego zbiegu okoliczności zostaje wplątany w sieć mafijnych porachunków. Bohaterowi ci dość szybko odkrywają, że w sprawę zamieszana jest kobieta w czerwonym płaszczu, co pozwala na nadanie zabójstwu komisarza wymiaru religijnego. Nie wszystko jest jednak jednoznaczne, zaś toczone śledztwo prowadzi do odkrycia niejednoznacznych powiązań i zaskakującego finału.

Grimm City. Wilk!” jest moim pierwszym zetknięciem z twórczością Jakuba Ćwieka. Zauroczył mnie jej styl, z jednej strony szorstki, mroczny, a z drugiej pełny sarkastycznego poczucia humoru, umiejętnie jednak dawkowanego czytelnikom. Rzadko mi się to zdarza, ale już dwa pierwsze akapity sprawiły, że całkowicie skupiłam swoją uwagę na książce. Niezwykle podobało mi się połączenie w niej fantastyki i kryminału, a także odniesienia do baśni.

Mamy więc tutaj kryminał w stylu noir, w którym obraz opisywanej rzeczywistości jest tak samo ważny jak sam wątek kryminalny. Akcja toczy się zarówno w bogatej rezydencji, jak i podupadłej dzielnicy czy nędznym lokalu mającym nieciekawą klientelę, i wszędzie jest tak samo wiarygodna. Jej mroczny i intrygujący zarazem klimat jest niemal wyczuwalny przez czytelnika. Samo Grimm City przypomina nieco amerykańskie miasto rodem z lat 20 – tych i 30 – tych ubiegłego wieku czy gangsterskie kino z tamtego okresu.

W książce występują liczne nawiązania do baśni braci Grimm (poza samym tytułem oczywiście), jednakże nie w znanej nam dotychczas formie. Zbiór ich baśni jest uważany tutaj za Świętą Księgę, będącą podstawą wierzeń mieszkańców, zaś oni sami traktowani jako kronikarze Bajarza – głównego bóstwa. Wreszcie na samym początku Alfie, jeden z bohaterów podwozi kobietę ubraną w czerwony płaszcz z kapturem, (co zresztą ma później niemałe znaczenie dla całej fabuły). Reszty nawiązań nie zdradzę (a jest ich wiele), tak aby każdy czytelnik czerpał z ich wynajdywania taką samą przyjemność jak ja.

Bohaterowie przedstawieni w książce (zarówno pierwszo – jak i drugoplanowi) są niejednoznaczni. Ciężko ich niezachwianie polubić bądź też potępić – tak było przynajmniej w moim przypadku. Jednakże według mnie dodaje tylko swego rodzaju smaczku, ponieważ wraz z rozwojem fabuły możemy odkrywać ich wady, zalety, motywacje nimi kierujące, a nawet poniekąd wniknąć w ich zamysły – czasami dość mocno pokręcone.

Samo Grimm City jest również bohaterem (wraz ze swoim kolorytem) które ma dużo do opowiedzenia ludziom chcącym go słuchać. W zasadzie nieustannie panuje w nim ponura atmosfera i swego rodzaju ciemność, zaś na radość nie ma miejsca. Jego mrok przylega do mieszkańców niczym druga skóra („Chcesz brudnym, zaropiałym i czarnym mieście Grimm? To noś się, ku...wa w jego barwach! Śmierdź jak ono, a nie mam, nie oszukuj ludzi wokół, fałszywych jak ty, zapachem kwiatów, cytrusów, czy Bajarz wie czym jeszcze. Grimm City lepi się od tłustych czarnych kropel! Między jego budynkami niemal nieustannie wirują płatki czarnego śniegu, a powietrze jest ciężkie i naznaczone śmiercią!”). Klimat powieści jest tak sam jak miasto – mroczny, niepokojący, a z drugiej strony intrygujący. Nie ma w niej wprawdzie jakiejś galopującej akcji, jednakże dzięki temu możemy zagłębić się jej klimat oraz pozwolić na to, aby pochłonął on nas i zafascynował.

Podsumowując - „Grimm City. Wilk!” jest powieścią dość osobliwą i nietuzinkową. Połączenie gęstej atmosfery właściwej kryminałom z nurtu noir wraz odniesieniami do fantastyki i baśni dało niesamowity efekt. Mogłoby się wydawać, że takie coś nie może się udać i skutkować będzie co najwyżej spektakularnym upadkiem, jednakże to tylko pozory. Autor bardzo zgrabnie oddał klimat kryminału, zaś elementy fantastyczne (nie wysuwające się za bardzo na pierwszy plan) zapewniły mu niesamowity koloryt, niespotykany nigdzie indziej.

Książkę polecam przede wszystkim osobom z chęcią sięgającym po powieści kryminalne w ich nietypowym wydaniu oraz tym, którzy lubią szukać nawiązań do innych gatunków czy utworów dobrze się przy tym bawiąc. Ja z chęcią sięgnę po jej drugi tom.



***************
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi 

środa, 20 września 2017

"OSKAR I PANI RÓŻA", czyli o tym, jak bardzo pozory dobrej książki mogą mylić.

Autor: Eric Emmanuel Schmitt
Wydawnictwo: Znak Literanova
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 88


Od dzisiaj będziesz bacznie obserwował każdy dzień, mówiąc sobie, że ten dzień to jakby dziesięć lat. - Dziesięć lat? - Tak. Jeden dzień to dziesięć lat.”



Cierpienie dzieci zawsze budzi złość jako niezasłużone nieszczęście, które na nich spadło. Ciężko jest o nim mówić, a jeszcze ciężej pisać w taki sposób, aby nie trąciło to tanim żerowaniem emocji. Czy udało się to autorowi „Oskara i pani Róży”? Niekoniecznie...

Oskar to 10 – letni chłopiec, który jest nieuleczalnie chory. Z tego też powodu stale przebywa w szpitalu. Nie ma już nadziei na jego wyzdrowienie. Oskar nie może pogodzić się z tym, że rodzice, czy kadra szpitala boją się z ni o tym rozmawiać i unikają go. Jedyną osobą, z którą ma bliski kontakt jest wolontariuszka nazywana przez niego panią Różą. Ona proponuje mu następującą zabawę: przez jeden dzień miałby żyć tak, jakby to było 10 lat. Dzięki temu mógłby poznać całe życie. Zachęca go również do pisania listów do Pana Boga. Oskar nie wierzy w Boga, ale zaczyna tworzyć te listy - cała książka ma właśnie formę epistolarną i składa się z tych listów, w których nasz tytułowy bohater opisuje swoje przeżycia.

Dla mnie ta książka jest jak wydmuszka. Początkowo wydaje się być wartościowa, ale tylko do momentu zagłębienia się w jej lekturę. Wtedy dostrzega się, że owa wartość to tylko pozory, ukrywające pustą treść. Opowieść ta trąci tanim sentymentalizmem, graniem na emocjach czytelników. Wiele w niej znanych wszystkim złotych myśli typu: „Choroba jest częścią mnie”, które wydają się być sentencjami już gdzieś zasłyszanymi.

Oskar w całej opowieści nagminnie nadużywał przekleństwa „cholera” i jego odmian. Ogólnie jego język nie pasował do jego wieku, był bardziej właściwy nastolatkowi czy dorosłemu niż dziecku. Sposób, w jaki osoby w tym wieku opisują swoje doświadczenia np. w całowaniu nie rażą aż tak bardzo, jak w przypadku, gdy w ten sam sposób czyni to małe dziecko – wtedy wydaje się to być po prostu wulgarne. Włożenie w usta 10 – letniego chłopca takich „dorosłych” odzywek okazało się dla mnie być nie do przyjęcia. Nie podobało mi się również i mocno raziło skrajnie negatywne odniesienia Oskara do rodziców czy Brigitte, dziewczynki z Zespołem Downa (również przebywającej w tym samym co on szpitalu). Nawet śmiertelna choroba tego chłopca nie usprawiedliwia według mnie takich słów, jak „Po tych dwojgu kretynach, którzy nie mają więcej rozumu jak worek na śmieci...” (w odniesieniu do rodziców), czy „Więc kiedy Brigitte, ta z downem, która zawsze się do wszystkich klei, bo u mongołów to normalne, są bardzo uczuciowi, przyszła do mnie przywitać się, pozwoliłem jej całować się wszędzie. Szalała z radości, że jej pozwalam. Zachowywała się jak pies, który wita swojego pana” - dla mnie są one świadectwem czystego chamstwa i wręcz okrucieństwa. Mi osobiście podobały się tylko dwa aspekty książki „Oskar i pani Róża”, a mianowicie wspomniana wyżej zabawa traktowania jednego dnia jak 10 lat życia oraz wzruszające zakończenie. To jednak zbyt mało, abym mogła cenić całą opowieść.

Podsumowując – nie mogę polecić tej książki, gdyż ciężko polecać mi cokolwiek co nie przypadło mi do gustu. Jednak jest to moja subiektywna opinia. Jeżeli komukolwiek się ona podoba, to dobrze. Każdy z nas ma inny gust czytelniczy i to jest fantastyczne. W końcu na świecie jest tyle książek, że każdy znajdzie coś dla siebie.

czwartek, 14 września 2017

"DYGOT" (JAKUB MAŁECKI)

Wydawnictwo: SQN
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 312

Bo życie to jeden, kur...a, wielki dygot”


Istnieje zło, które przywiera do człowieka niczym druga skóra i na zawsze odciska swoje piętno, które kształtuje życie poprzez uprzedzenia doprowadzające do tragedii. Widać to m. in. poprzez okrucieństwo powojennej polskiej prowincji nie wybaczającej odmienności. Opowiada też o tym „Dygot” autorstwa Jakuba Małeckiego.

Pomimo tego, że zakupiłam tę książkę jakiś rok temu, zapoznałam się z nią dopiero stosunkowo niedawno. Wcześniej miałam dość duże wątpliwości, czy naprawdę chcę ją przeczytać. Nominacje do Nagrody Literackiej Angelus, Poznańskiej Nagrody Literackiej oraz do Książki Roku według portalu Lubimyczytać.pl w kategorii literatura piękna, Złote Wyróżnienie Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego, mnóstwo pozytywnych opinii i recenzji. Trochę mnie to odstraszało. Obawiałam się, że przez te wszystkie zachwyty nabiorę nie wiadomo jak wysokich oczekiwań, by potem mocno się rozczarować, gdy „Dygot” okaże się jedynie przyzwoitą powieścią. Przyznam się szczerze, że gdyby nie lipcowy Bookathon, to jeszcze przez długi czas bym po nią nie sięgnęła. Wybrałam ją w sumie z konieczności, bo jako jedyna pasowała mi jakoś do jednego z wyzwań. Zaczęłam ją czytać i zauroczyłam się jej treścią już od pierwszej strony.

Frau Eberl, Niemka uciekająca przed żołnierzami Armii Czerwonej, przeklina Jana Łabendowicza jego żonę i ich nienarodzone dziecko. Jan początkowo miał ją odwieźć do Niemiec, jednakże w czasie jazdy odmówił jej pomocy i zostawił ją samą wraz z córkami na środku drogi, sam uciekając. Niedługo po tym wydarzeniu Irena, żona Jana, rodzi Wiktora - chłopca o białej jak śnieg skórze, który zostaje odrzucony przez mieszkańców ich wsi jako odmieniec. Z kolei Emilię, córkę Bronka Geldy ściska klątwa cyganki, której ten odmówił pieniędzy. Mając zaledwie kilka lat zostaje ona ciężko poparzona w wyniku wybuchu granatu i ledwo uchodzi z życiem. Drogi obu tych rodzin w pewnym momencie się przecinają, a dodatkowo zespala je uczucie jakie połączy Wiktora i Emilię. Po upływie kilkudziesięciu lat ich syn, typowy lekkoduch, zdoła rozwikłać pewną tajemnicę rodzinną, co w pewien sposób zmienia też jego samego.

Dygot” jest uniwersalną opowieścią o codzienności, wewnętrznych rozterkach, wyobcowaniu wśród rodzimej społeczności, czy inności z góry skazanej na odrzucenie. Słowa w tej książce mają olbrzymią moc i potrafią nawet zabijać. Klątwy rzucone przez cygankę i Frau Eberl ścigają członków obu rodzin nawet po upływie wielu lat. Sam dygot jawi się jako mieszanina cierpienia, zagubienia i jakiegoś wewnętrznego rozmycia. To tajemnicze drżenie wywołane obawą, co będzie dalej.

Książka Jakuba Małeckiego opowiada czytelnikom historię zwyczajnych ludzi, którzy są opisywani z perspektywy ich wewnętrznych przeżyć i rozterek wpływających na podejmowane przez nich decyzje. Ja osobiście miałam wrażenie, że dzięki temu stali się oni tacy swojscy, jakby żyli gdzieś obok nas. Jednocześnie autor w subtelny sposób pokazał okrucieństwo społeczności, która nie wybacza odmienności.

Wiktor urodził się jako albinos – człowiek o bardzo jasnej karnacji, białych włosach, brwiach i rzęsach. Był przez to prześladowany przez mieszkańców swojej wsi. Oskarżali go oni o wszelkie nieszczęścia, jakie ich dotykały. Nie rozumieli istoty jego przypadłości i z góry ją odrzucali jako coś złego. Z drugiej strony panowało u nich przekonanie, że poszczególne części jego ciała mogą stać się amuletami i zapewnić im szczęście. Wiktor dorastał więc wyobcowany i nieakceptowany przez swoje środowisko. Walczył z własnymi demonami w nikim nie znajdując wsparcia. Z drugiej strony mamy Emilię. Będąc dzieckiem została ona ciężko poparzona w wyniku wybuchu granatu. Co prawda przeżyła wtedy, jednakże do końca życia na jej ciele pozostały szpecące blizny. Z tego też powodu była odtrącana przez rówieśników, co z pewnością ujemnie wpływało na jej życie. Mamy więc dwoje ludzi obarczonych fatum, którzy nie ze swej winy cierpią z powodu swojej inności. Łączy ich uczucie miłości i początkowo wydaje się, że w końcu zaznają szczęścia w życiu. Niestety, owo fatum daje w końcu o sobie znać...

W„Dygocie” Jakuba Małeckiego zostały opisane losy 2 rodzin na przestrzeni prawie 70 lat. Jest to historia ich codzienności i brak jest zawirowań wpływających na większą grupę ludzi. Z drugiej strony są w opowieść zostały wplecione wydarzenia, które rzeczywiście miały miejsce (jak np. wybór kard. Wojtyły na papieża czy atak na wieże World Trade Center), jednakże one również nie mają wpływu życie bohaterów. Ich losy są opisane dosyć dynamiczne, ale w taki sposób że czytelnik podczas lektury ma wrażenie, jakby świat wokół niego zwolnił. Jako swego rodzaju smaczek mogę wyjawić, że przez część książki przewija się postać pewnej znanej polskiej aktorki przedwojennej, jednakże to też nie wpływa znacząco na akcję.

Bardzo podobał mi się styl książki. Została ona napisana w niezwykle pięknym, literackim języku, dopracowanym w najmniejszych nawet szczegółach. Nawet detale są opisane w wysmakowany sposób. Można by powiedzieć, że przy użyciu minimum słów jest tu pokazane maximum treści. Świat nierealny w wyrafinowany i dobrze zbalansowany sposób są tutaj połączone ze światem rzeczywistym. Rzucone klątwy i ponure przepowiednie tworzą tutaj niesamowity klimat ubarwiający całą historię. Rzeczywistość wymyka się normalnemu rozumowaniu i stoi niejako w kontrze ze sprawami przyziemnymi, których jest przecież niemało. Jakub Małecki stworzył utwór pełny emocji, wymykający się utartym schematom.

Dygot” jest dla mnie książką wyjątkową, literacką perełką, która hipnotyzuje od pierwszej do ostatniej strony. Pamięta się o niej długo po zakończeniu lektury. Wchodzi gdzieś głęboko w człowieka i zakotwicza się na wiele tygodni. Kiedy skończyłam ją czytać byłam na siebie ogromnie zła za to, że tak długo zwlekałam z jej lekturą. Teraz rozumiem zachwyty nad nią i w pełni je podzielam.

THE NAME GAME BOOK TAG

Mówi się, że pierwszy wpis jest najtrudniejszy... Aby przełamać pierwsze lody, postanowiłam się Wam przedstawić, ale tak nietypowo, bo w formie tagu :-) The Name Game Book Tag znalazłam na kanale Ariel Bissett. Tag polega na tym, aby do liter swego imienia dopasować konkretne tytuły, których tytuły zaczynają się na jego litery. Tak więc zapraszam do czytania.


 - E - 


"Ekspozycja" Remigiusz Mróz


Pierwsza książka tego autora, po którą sięgnęłam, dlatego mam do niej pewny sentyment. Wciąga niesamowicie, akcja pędzi na łeb na szyję, czasami jak dla mnie nawet zbyt szybko. Zapewnia miłą rozrywkę na jeden, góra dwa wieczory - na tak krótko, ponieważ gdy się sięgnie po książkę, nie ma ochoty jej się odłożyć dopóki nie dotrze się do ostatniej strony. Ostatnie zdanie to majstersztyk, przyprawiło mnie o mini zawał :-)


- W - 


"Wichrowe Wzgórze" Emily Brönte


Książka przedstawia historię burzliwego i pełnego namiętności uczucia łączącego dwoje bohaterów - Cathy i Heathcliffa - uczucia, które nie miało szans na spełnienie. Niesamowita atmosfera wrzosowisk, wyraziści i niejednoznaczni bogaterowie sprawiają że książka na długo zostaje w pamięci.


- A -

"Anna Karenina" Lew Tołstoj


Momumentalna opowieść o kobiecie, która odważyła się iśc za głosem serca i zapłaciła za to wysoką cenę... Powieść wielowątkowa, obok której nie sposób przejść obojętnie. Do odczytywania wciąż na nowo.